Dziś super niespodzianka od naszego kolegi z drużyny – relacja z turnieju oraz własnoręcznie montowane filmiki. To się nazywa pasja!
Sobotni poranek zaczął się jak każdy poprzedni. Wstaję, jem śniadanie, piję kawę… Lecz był on wyjątkowym dniem w kalendarzu. IT’S GAME DAY BABY! W drogę do Ostrawy wyruszyliśmy w okrojonym składzie: Mirek K. “Miro”, Piotr S. “Slalom” i Ja (czyli Sebastian P. “Pałąk”). Gdy zajechaliśmy na miejsce naszym oczom ukazała się XIX-wieczna hala, niegdyś fabryka przemysłu ciężkiego, teraz zagospodarowana na nowo jako hala sportowa:
Po rozlosowaniu grup przystąpiliśmy do pierwszego meczu. Przyszło nam się zmierzyć z czeską drużyną “Máme Kozy”. Kilka sekund od gwizdka rozpoczynającego mecz Slalom zaczął z “wysokiego C” trafiając za dwa pkt. Niestety dla nas przeciwnicy nic sobie z tego faktu nie zrobili i wpakowali nam dziesięć kolejnych punktów z rzędu. Na szczęście drużyna przeciwna z minuty na minutę opadała z sił i udało nam się odrobić deficyt punktowy. Wynik końcowy ustalił nie kto inny jak ten, który rozpoczął mecz, również po celnym trafieniu za dwa pkt. Wynik końcowy 17-15 dla nas!
Zmęczeni po ostatnim meczu poszliśmy trochę odpocząć na świeżym powietrzu. Dobrze się nie “rozsiedliśmy”, a tu po niecałych 10 minutach przyszło nam się zmierzyć z kolejną drużyną z Czech o nazwie “Bjelosi”. Przeciwnicy byli przygotowani znacznie lepiej kondycyjnie niż ich poprzednicy, co dało się nam we znaki. Cały mecz goniliśmy wynik. Padał kosz za kosz. Bogowie koszykówki byli jednak łaskawsi dla naszych rywali i mecz zakończył się wynikiem 18-21:
Brak zmiennika dał nam w kość bo chwilę po końcowym gwizdku padliśmy jak nieżywi:
Mimo porażki nadzieja na awans pozostawała dalej. Plan był prosty – zwycięstwo +4 pkt i przechodzimy do następnej rundy. W meczu, od którego zależało nasze przetrwanie w turnieju przyszło nam się zmierzyć z drużyną znaną nam już z wcześniejszych turniejów. Slam Drinkers po dwóch wygranych klasyfikowali się na pierwszym miejscu w grupie. Wiedzieliśmy, że mecz nie będzie należał do łatwych, ale już na początku odpalił mi się “tryb konia”. Niemal każda piłka lądowała w obręczy. Gdy wydawało się już, że mecz mamy w garści, nasi doświadczeni przyjaciele znaleźli receptę na zwycięstwo w naszych głupich faulach. I tak nasze kilkupunktowe prowadzenie z minuty na minutę malało. Po kilku następnych akcjach wynik na tablicy wskazywał remis 19:19. I w tym momencie niestety stres i zmęczenie wygrały z z logicznym myśleniem. Mój niepotrzebny faul sprawił, że rywale mieli dwa rzuty osobiste, z których wykorzystali jeden i otrzymali również posiadanie. Chwilę później było już “po ptakach”. Wynik końcowy 21-19 w plecy. Jedziemy do domu…
Mimo tego, że nie wyszliśmy z grupy, po tym jak opadły już emocje, stwierdzam że to doświadczenie było przyjemne i bardzo pouczające dla mnie i chłopaków (mimo, że to starzy wyjadacze). Ten dzień zapisujemy w księgach, wyciągamy wnioski i szykujemy się na następny turniej bogatsi o nowe doświadczenia.
P.S. Szczególne podziękowania dla Agnieszki za wspaniałe towarzystwo doping i operowanie kamerą 😉
Fot. własne
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!